Po 11 poronieniach dom Jan Willems pozostał pusty: „Nie miałam pojęcia, jak pokierować swoim życiem”


To Dzień Ojca. Dla wielu to dzień śniadania w łóżku, odcisków dłoni dzieci w ręcznie wykonanych ramkach i uśmiechniętych ojców. Ale dla Jana Willema van Rangelrooija (42) to spokojny dzień. Jego dziewczyna Etje była w ciąży jedenaście razy, ale nigdy nie mieli dziecka. Po trudnym procesie żałoby, w którym pił swój smutek, teraz pomaga mężczyznom, którzy przechodzą przez to samo, co trener poronień.
Na kuchennym stole w jego pięknym domu jednorodzinnym w Sumar, Fryzja, stoi wazon z jedenastoma różami, każda w innym kolorze. Jan Willem van Rangelrooij kupuje je co roku od 19 maja 2017 roku: dnia, w którym on i jego dziewczyna Etje dowiedzieli się, że nigdy nie zostaną rodzicami żywego dziecka po jedenastu poronieniach. „Każda róża symbolizuje dziecko, któremu nie pozwolono się urodzić. Każde dziecko było wyjątkowe” — mówi Jan Willem. „Nawet po tylu latach pozostaje to wyjątkowy dzień, w którym rozmyślamy nad tym, czego nie pozwolono się narodzić”.
Chęć posiadania dzieciKiedy Jan Willem i jego dziewczyna poznali się w 2007 roku, nic nie stało na przeszkodzie ich pragnieniu posiadania dzieci. „Byliśmy młodzi i zdrowi: przeciętna para. Mieliśmy dobrą pracę i stabilne życie. Słyszałem o parach, które miały problem z posiadaniem dziecka, ale ja o tym nie myślałem”.
Około trzydziestki para naprawdę zaczyna odczuwać swędzenie i kiedy Etje nadal nie jest w ciąży po sześciu miesiącach „praktyk”, idą do lekarza rodzinnego. „Powiedziano nam tam, że ona już jest w ciąży”. Oczy Jana Willema wciąż trochę błyszczą, kiedy myśli o tym momencie. „Byłem szczęśliwy, nie bardzo euforyczny, ale po prostu szczęśliwy. Byłem bardzo zrelaksowany, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, że twoja żona zachodzi w ciążę, a ty masz dziecko”.

Jan Willem zaczyna fantazjować o brudnym tylnym siedzeniu pełnym okruchów. „Od razu wyobrażasz sobie różne rzeczy: czy to chłopiec czy dziewczynka? Wyobrażałem sobie, że uczę moje dziecko jazdy na rowerze i gry w piłkę nożną i jak wszystko to rozwala. Już widziałem, jak nasze dziecko jedzie na trójkołowcu obok naszego domu. Te sny wydawały się bardzo realne”.
Pierwsze poronienieTe marzenia legły w gruzach, gdy Etje dostała silnych skurczów i zaczęła krwawić. „Powiedziała mi o tym przy stole. Nie wiedziałam, jak zareagować, oczywiście, że to też istniało. To był dla mnie szok: w jednej chwili była w ciąży, a w drugiej nie”.
Szybko wracają do zdrowia. „Pomyślałyśmy: pochodzimy z płodnych rodzin. Zarówno Etje, jak i ja mamy dwóch braci i siostrę. Tak się zdarza, następnym razem będzie dobrze”. Z odwagą i bez zbyt wielu zmartwień po prostu próbują ponownie w kolejnych miesiącach.
Etje zaszła w ciążę ponownie stosunkowo szybko. „Ja nie czułam żadnego strachu, ona tak”.
Szybkie ciąże, równie szybkie stratyA kilka tygodni później znów coś poszło nie tak. „Wtedy pomyśleliśmy: to nie do końca w porządku. Umówiliśmy się na wizytę w szpitalu, ale ginekolog nie znalazł nic i nazwał to 'pechem'. Musieliśmy spróbować jeszcze raz”.

Ale nie idzie dobrze. Nie za trzecim razem. Nie za czwartym. Nie za piątym. Schemat się powtarza: szybkie ciąże, równie szybkie straty.
„Pech, który się powtarzał, stał się koszmarem”. Czują, że nie są traktowane poważnie w szpitalu. „Odniosłam wrażenie, że ginekolog nie wiedział, jak postępować po szóstym poronieniu. Stało się to dla nas zbyt kliniczne, brakowało nam ludzkiej części. Wysyłali nas do domu z 'nie możemy nic znaleźć, spróbujmy jeszcze raz'”.
Życie w zawieszeniuPara jest w impasie. „Byliśmy już trzy lata dalej. Nasze życie stanęło w miejscu. Czujesz się tak zagubiony. Przyjaciele mieli dzieci, mój brat i moja siostra również, ale nasz dom pozostał pusty”.
Komentarze, które otrzymują Jan Willem i Etje, są dla nich trudne. „Moja matka mówiła po fryzyjsku: Chciałabym być babcią. Naprawdę chciałam odpowiedzieć: Tak, mamo, chcę, żebyś też nią była. Ale nie odważyłam się o tym mówić. Czułam w tym dyskomfort, czułam się, jakbym miała osobiste niedociągnięcie. Jakbyś nie mogła zrobić czegoś, co jest tak oczywiste dla innych. Jak możesz mówić, że nie możesz mieć dzieci? To powinno być całkowicie normalne, prawda? Nie znałam nikogo, kto przeszedłby przez to samo. Czułam się bardzo samotna”.
„Dlaczego oni, a nie my? Uważałam za straszne, że nie mogę być w pełni szczęśliwa z powodu kogoś innego”.
Jan Willem zakłada więc maskę i śmieje się z pytań i komentarzy. „To było wyczerpujące. Za każdym razem, gdy ktoś w moim otoczeniu ogłaszał ciążę, trudno mi było wydusić z siebie „gratulacje”. W środku toczyła się walka, co, jak wiedziałam, mogło być niesprawiedliwe wobec osoby, która dzieliła się czymś pięknym — jak wtedy, gdy moja siostra powiedziała mi, że jest w ciąży. Szczerze jej życzyłam wszystkiego dobrego, ale czułam się tak niesprawiedliwie. Dlaczego ona, a nie my? Czułam się okropnie, że nie mogę być w pełni szczęśliwa z powodu kogoś innego”.
Rozpacz rośnie, a pragnienie jest głębokie. W Holandii nigdy nie znajduje się powodu, dla którego nie można pozostać w ciąży. Udają się po drugą opinię do Kliniki Kobiecej Szpitala Uniwersyteckiego w Gandawie.
Podróż do Gandawy nie jest łatwa – dosłownie i w przenośni. „To była pięciogodzinna podróż, więc zazwyczaj planowaliśmy nasze spotkania tak, że mogliśmy zostać na noc. Ponieważ mój pracodawca wiedział o mojej sytuacji, dni wolne nigdy nie były problemem. Musieliśmy być tam około dziesięciu razy”.
W Gandawie odkryto niewielką nieprawidłowość w macicy Etje, którą koryguje się operacyjnie. Para otrzymuje również szerokie wskazówki w zakresie odżywiania i suplementacji, a każdy aspekt wczesnej ciąży jest monitorowany.
Podczas pierwszej wizyty w Gandawie Etje jest w ciąży po raz ósmy. „Kiedy to również poszło nie tak, doradzono nam zapłodnienie in vitro. Nie chodzi o to, że problemem było zajście w ciążę, ale utrzymanie ciąży. Zapłodnienie in vitro umożliwiło wykorzystanie najlepszej jakości plemników i najlepszej komórki jajowej. W ten sposób mogli śledzić wszystko”.

„Podczas każdej ciąży i zapłodnienia in vitro mieliśmy nadzieję na nowo, a po każdym rozczarowaniu udało nam się ją odnaleźć. Nigdy nie myśleliśmy, że nadejdzie moment, w którym zostaniemy z pustymi rękami”.
Nigdy więcej nie zajdź w ciążęA jednak nadszedł ten moment, 19 maja 2017 r.: dzień, w którym powiedziano im, że jedenasta ciąża również zakończy się poronieniem. Leczenie metodą zapłodnienia in vitro nie przyniosło żadnych efektów. Para nie mogła już tego robić. „To była granica, którą sobie wyznaczyliśmy”.
Więc Willem wysyła rodzinie wiadomość, której miał nadzieję nigdy nie wysłać: „Niestety, dziś w końcu dostaliśmy wiadomość, że ciąża nie przebiega dobrze. Nie ma już bicia serca i jest za mała, więc teraz musimy czekać na kolejne poronienie. To jest koniec dla nas, po ponad pięciu latach prób wszystkiego, książka jest zamknięta”.
Osłupiały, odrętwiały, smutny, zły: Jan Willem znajduje się w burzy emocji, których nie potrafi wyrazić. „Byłem całkowicie poza tym światem. Jaki był sens życia? Co ja tu w ogóle robiłem? Przez lata żyłem marzeniem o zostaniu ojcem. I nagle cała ta wizja przyszłości zniknęła. Czułem się jak wielka czarna dziura. Nie miałem już pojęcia, jak kształtować swoje życie”.

Jan Willem przechodzi w tryb przetrwania. „Przez pierwsze trzy tygodnie siedziałem w domu, ale nie pamiętam prawie nic. Żyłem jak zombie, w pełnej żałobie. Ponieważ w tym momencie jest to ostateczne: nie będzie dziecka. To marzenie naprawdę przepadło”.
Picie, żeby nie czućPracował w tej samej firmie jako specjalista ds. produktów przez piętnaście lat. Chociaż wrócił do pracy po trzech tygodniach, ledwo funkcjonował. „Fizycznie byłem obecny, ale psychicznie byłem całkowicie nieobecny. Lekarz zakładowy zasugerował, że mam wypalenie. Mimo to chciałem kontynuować pracę. Praca była formą rozproszenia, sposobem na to, żeby nie musieć stać w miejscu. Ale kiedy wróciłem do domu, nic na mnie nie czekało”.
W sobotni wieczór wypił całą butelkę wina. „Piłem tylko po to, żeby wejść w inny świat – żeby nie czuć tego, co działo się w środku. Cisza była przerażająca. To nie było dokładnie to, czego potrzebowałem w tamtym momencie”.
Jego dziewczyna Etje przeżywa żałobę w inny sposób. „Mieszkaliśmy w tym samym domu, ale na jakiś czas straciliśmy się. Ona wolała siedzieć cicho na kanapie w kącie, podczas gdy ja czułem, że muszę się czymś zająć”.
„Przez to, przez co ja przeszedłem, przechodzi więcej mężczyzn. Ale o tym się za mało mówi”.
Punkt zwrotny nadszedł, gdy Jan Willem pewnego dnia zdał sobie sprawę, że potrzebuje pomocy. „Jeśli coś musiało się zmienić, musiałem to zrobić sam. Nie było nikogo innego, kto mógłby to rozwiązać za mnie. Musiałem nad sobą popracować, chociaż nie wiedziałem dokładnie jak”.
Po znieczuleniuW przeszłości Jan Willem uczestniczył w szkoleniu z rozwoju osobistego. „Podczas takiego szkolenia uczysz się lepiej rozumieć i kierować swoimi myślami, uczuciami i zachowaniem. Przypomniałem sobie to szkolenie i postanowiłem wziąć udział w kolejnym”. Tam zadano mu pytanie: „Czy chcesz pozbyć się tego znieczulenia?”
To pytanie trafia do sedna. Wie, że czas przestać pić. „W sobotę po tym szkoleniu automatycznie chciałem otworzyć kolejną butelkę wina. W końcu robiłem to przez rok. Po wypiciu drugiej szklanki wina nagle zdałem sobie sprawę, że nie chcę już tego robić. Zakręciłem butelkę, wyrzuciłem ją – i od tamtej pory nigdy więcej nie piłem. To był moment, w którym postanowiłem: nie chcę już uciekać od bólu. Chcę nauczyć się radzić sobie ze swoim smutkiem”.

Zaczyna patrzeć na swoją stratę inaczej. „Pomyślałem: czy może być w tym jakiś zysk? Jaka jest wartość tej straty? Bo gdybym po prostu tkwił w roli ofiary, cierpienie byłoby nieskończone. A tego już dłużej nie chciałem”.
Chłopiec ze złotym sercem„Pewnego dnia dostałem prezent od mojej dziewczyny: figurkę małego chłopca ze złotym sercem. Załamałem się, gdy trzymałem ją w rękach. W tym złotym sercu tego małego chłopca były moje dzieci. Złoto jest we wszystkim, co ci się przydarza. Choć często pokryte szlamem i brudem, tak jak wtedy, gdy idziesz wydobywać złoto. Ale jeśli ją umyjesz i oczyścisz, masz złoto w swoich rękach”.
I wtedy to czuje: Chcę pomagać innym mężczyznom. „To, przez co ja przeszedłem, przechodzi więcej mężczyzn. Ale za mało się o tym mówi”.
Rzuca pracę i otrzymuje dyplom certyfikowanego trenera ds. poronień. Pierwszy w Holandii specjalnie dla mężczyzn. „Jestem dla wszystkich mężczyzn, którzy zmagają się z niespełnionym pragnieniem posiadania dzieci, martwym urodzeniem lub niepłodnością. Uważam, że to wspaniale, gdy moi klienci w końcu czują jakieś uznanie. W ten sposób mogę przekuć swoje doświadczenie w coś pięknego. Podczas rozmów z innymi nie przejmuję się już własnym żalem. To mi naprawdę pomaga i mnie wspiera”.

Oczy Jana Willema znów błyszczą. „Brak możliwości posiadania dzieci to najgorsza rzecz, jaka mi się przytrafiła, ale jednocześnie najpiękniejsza. Dało mi to tak wiele nowych rzeczy, których inaczej nigdy bym nie miała. Jestem za to wdzięczna”.
Radość i smutekWykonuje swoją pracę na cześć swoich dzieci. „Wszyscy doświadczamy żalu i smutku w naszym życiu. Dzięki moim dzieciom nauczyłem się, że radość i smutek mogą współistnieć w zdrowy sposób. Nie mogę wymazać wspomnień, nie mogę przywołać dzieci. Ale mogę zabrać ciężar emocji. Wszystkiemu wolno tam być”.
Jan Willem i Etje teraz czują się dobrze. „Ponieważ nie ukrywamy żalu, dużo łatwiej jest z nim żyć. Z dziećmi i bez nich masz „życie”, zdajemy sobie z tego sprawę”.
„Ta ciemna dziura, w której się znajdowałem, utorowała drogę satysfakcji i wdzięczności w moim życiu. To fantastyczne móc to robić dla innych. Więc wszystko miało swój powód”.
Każdej niedzieli publikujemy wywiad w formie tekstu i zdjęć z kimś, kto zrobił lub doświadczył czegoś wyjątkowego. Może to być drastyczne wydarzenie, z którym dana osoba radzi sobie podziwu godnie. Niedzielne wywiady mają to do siebie, że historia ma wielki wpływ na życie osoby udzielającej wywiadu.
Czy Ty lub ktoś, kogo znasz, nadaje się na niedzielny wywiad? Daj nam znać na ten adres e-mail: [email protected]
Przeczytaj poprzednie niedzielne wywiady tutaj .
RTL Nieuws